Strona:PL Waleria Marrené-January tom I 154.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

myśli mąciły mu się w mózgu, kiedy cała istność drgała rozburzona, umiał zachować spokojne czoło i wzrok niezbadany, tak, że pod lodową maską jego twarzy, Helena nie mogła odgadnąć kipiącego wulkanu. Przeciwnie twarz ta nieraz przybierała szyderczy wyraz, kiedy niszczył z nieubłaganą logiką gmachy pojęć i zasad, które mogły w danym razie stanąć przeciwko niemu.
Nieraz, kiedy przychodząc tutaj, znajdował ją spokojnie oddaną codziennym sprawom życia, porywała go szalona wściekłość przeciwko plastycznej pogodzie tej kobiety, po za którą jednak szalały burze, coraz trudniej zażegnywane.
— Prawdziwie — wyrzekł dnia jednego, gdy zastał ją haftującą sukienkę dla Anielki — podziwiać panią muszę. Wśród naszej gorączkowej epoki, umiesz roztaczać wokoło pierwiastek coraz mniej znany... spokój. Ogród ten zdaje się oazą, do której nie ma dostępu to wszystko, co wstrząsa ludźmi.
— Dla czegobym nie miała być spokojną? — odparła, pochylając się nad robotą, by ukryć rumieniec, który zaprzeczał słowom.
— Dla czego? Psalmista jeszcze, jeśli się nie mylę, wyrzekł, iż życie jest bojowaniem.
— Życie jest tem, czem je sami uczynimy, a spokój... spokój każdy wytworzyć sobie może.
Uśmiechnął się z goryczą, jakby słowa te wydały mu się urągowiskiem.
— Zapominasz pani tylko, że spokój bywa rozmaity: ma go ten, co niczego nie pożąda, bo się niczego nie spodziewa, zarówno jak ten, co wszystko posiadł.
— Na świecie nie ma podobno tak wydziedziczonych i tak obdarzonych szczodrze. Czy nie pomyślałeś pan raczej,