Strona:PL Waleria Marrené-January tom I 145.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie mów pani tego! — zawołał gorąco — nie próbuj odebrać mi wiary, jaką wzbudziłaś.
— Jakiej wiary? — spytała zmięszana.
— Wiary w wysokość twej umysłowej skali. Pani nie cofnęłabyś się przed ostatecznym wynikiem rozumowania, choćby nawet tak chciała wola twoja; ona nie byłaby dość silną, by zmusić myśl do popełnienia niekonsekwencyi, po za którą najczęściej kryje się tchórzostwo ducha.
— Masz pan słuszność — zawołała — nie byłabym nigdy zdolna zatrzymać się w pół drogi.
Było to więcej, niż śmiał marzyć. Z nieopatrznością dziecka, oddawała temi słowy klucz swojej moralnej istoty; nie czuła, iż było to niebezpieczne ustępstwo, że słowa te mogły jej być przypomniane w danej chwili i nabrać doniosłości, o jakiej nie myślała.
— A wiec nie mów pani, że to jest odwaga nieświadomości — mówił dalej January — nie masz prawa umniejszać swej wartości. Tylko niedołężni oddzielają myśl od czynu, cofają się przed spełnieniem faktu przyjętego w teoryi. Pani do tego byłabyś niezdolną.
W innej chwili, może konsekwencya ta, wyprowadzona z jej słów, to brutalne wkroczenie faktów w dziedzinę abstrakcyi byłoby jej dało do myślenia; ale w głosie jego były tony, wprawiające w drżenie najtajniejsze fibry jej istoty, w źrenicach połyski, które udzielały jej się, wchodziły w krew, zakradały do serca. Myśli jej były podniecone.
— Zkąd pan to wiesz? — zapytała przecież, wiedziona raczej instynktem obronnym przed tą zagarniającą ją indywidualnością, niżeli trzeźwem objęciem położenia.
— Jeśli się mylę, niech mi pani zaprzeczy.
Uczynić tego nie mogła; nie mogła uciekać się do kłamstwa: wiedziała dobrze, iż miał słuszność.