Strona:PL Waleria Marrené-January tom I 135.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wygłaszał zwykle, świat wydawał mu się dzisiaj wcale nieźle urządzonym.
Umysł jego kreślił, z właściwą sobie śmiałością, najrozmaitsze plany przyszłości, kiedy zadzwoniono do drzwi jego.
Pan Tytus, zaledwie obudziwszy się, przybiegł wyrazić mu swą wdzięczność.
January znał ludzi, wiedział, że odwiedziny te i podzięka nastąpić musiały. Przygotował się na nie i przyjął, jak przyjąć należało, ze skromnością człowieka, który, chociaż zasług swoich przyznać nie chce, nie może przeszkodzić uznaniu drugich. Wyrozumował sobie nawet, iż miał wszelkie prawo do jego osobistej wdzięczności, bo, koniec końców, gdyby nie jego pomoc, kto wie, co byłoby się stało.
A jeśli stanowczo odrzucał wdzięczność Heleny, i żądał stokroć więcej, powody te nie istniały względem pana Tytusa.
Zaledwie się on oddalił, jak bomba wpadł do pokoju Emil. Fejletonista nie myślał wypuszczać z ręki szacownej szansy wyzyskiwania Januarego i jego domniemanych sentymentów, chociażby przez czas krótki.
— No i cóż? — zawołał poufale, — czekałem na ciebie w Dolinie, upatrywałem na wszystkie strony, i nie ja jeden... doprawdy nie ja jeden.
Sprytne oczy jego szukały wzroku Januarego, uśmiechał się, jakby chciał wzajem wywołać uśmiech na jego ustach; ale manewra te były zupełnie daremne. January, rozgniewany plotkami, jakie on rozsiewał, pozostał zupełnie chłodny. Niezrażony Emil, dodał tajemniczo, jakby pewny swego tryumfu:
— Była i pewna piękna pani; rozmawialiśmy o tobie.
W tej chwili sprzymierzeniec ten i poufałość jego wy-