Strona:PL Waleria Marrené-January tom I 126.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

na nim, skrzypiała żałośnie, obracając się gwoli wiatru na żelaznym pręcie.
Nagle w jednem z okien, przez szpary zamkniętych okiennic, mignęło blade światło i przyćmiło się; po chwili mignęło znowu silniejsze, czerwonawe; tak przygasając i podnosząc się, nakształt pulsujących fal krwistych, nabierało sił, jaskrawości, i rosnąc w potęgę z każdą chwilą, rzucało odblaski na ogród, przerzynając jego grubą ciemnotę i rysując coraz wyraźniejszemi liniami kontury okna i okiennic wewnętrznych, które odrzynały się na tle płomienistem.
Jednocześnie kłąb dymu wydobył się z okna, a podmuch wiatru zaniósł do Januarego duszącą woń, jaką wydają spalone przedmioty.
— Pali się!
Ten okrzyk wydobył się z jego piersi, gwałtowny, przerażony, ale skonał bez echa. Dom cały pogrążony był we śnie; trzeba było stokroć donośniejszego głosu, by obudzić tych, którzy nie poczuli dymu, nie słyszeli wzmagającego się trzasku płomienia.
Co czynić? Pytanie to mignęło mu przez myśl, i nie pozostało bez odpowiedzi.
Chwila była stanowcza, ale January był człowiekiem prędkich postanowień i nie potrzebował bynajmniej namyślać się długo. Skoczyć na okno, pochwycić gałęzie drzewa, podające się ku niemu, i spuścić się do ogrodu, wszystko to było dziełem jednej chwili. Wykonał dzisiaj naglony koniecznością to, o czem marzył wczoraj.
Dla wielu byłaby to rzecz trudna i niebezpieczna, ale ciało Januarego było zarówno rozwinięte, jak umysł: nawykły do ćwiczeń gimnastycznych, zręczny i odważny, miał na usługi woli wyrobione muskuły.
Znalazłszy się w ogrodzie, przez trawniki i klomby