Strona:PL Waleria Marrené-January tom I 100.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Czy nie ma tu pani Halskiej? — zapytał.
Pytanie to było więcej poufałe niż zręczne; świadczyło, iż Emil brał tak do serca interesa Januarego, że gotów był dla niego swoje własne poświęcić.
Oktawia spojrzała na niego pół seryo, pół szyderczo.
— Dlaczego mnie pan o to pytasz?
Te słowa przywołały Emila do porządku; zrobił ten nieokreślony ruch ramion i piersi, znamionujący zadowolenie miłości własnej, a wspólny, niestety, zarówno mężczyznom, jak niektórym okazom domowego ptactwa.
— Patrząc na panią odparł, — modelujęc głos i spojrzenie — nie powinienbym pytać o nikogo...
— Czy sądzisz pan przypadkiem, że jestem zazdrosną.
— Pani! Byłbym najszczęśliwszy...
— Nie jesteś pan bynajmniej najszczęśliwszy.
— Więc z kolei pozwól mi pani zapytać: czemu nie raczyłaś mi odpowiedzieć?
Oktawia spojrzała na niego poważnie.
— Bo ta kobieta obchodzi mnie bardzo.
— Strzeż się pani! gotówbym pomyśleć, że lękasz się ją narazić na...
— Na złośliwość pańskiego języka!.. to prawda.
— Dziękuję pani.
— Za co? złośliwość wcale dowcipem nie jest; nie miałam bynajmniej zamiaru powiedzieć panu komplementu.
— Wiem, że gdybyś to pani uczyniła, to jedynie przypadkiem.
— Nie rachuj pan na podobny przypadek.
— Szalony chyba rachuje na szczęście; niezasłużony przecież czasem z niego korzysta.
Słowa te wyrzekł tajemniczo z namiętnym odcieniem w głosie, który pokryty został hucznym akordem orkiestry.