Strona:PL Waleria Marrené-January tom I 094.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Zapewne! bywam prawie codziennie, a dzisiaj tem bardziej, skoro się umawiamy.
January zdawał się chcieć jeszcze zrobić jakieś pytanie.
— Czy będziesz sam, Emilu? — wyrzekł wreszcie, wracając się od progu.
Emil parsknął śmiechem.
— Alboż nie widzę, jak krążysz od kwadransa około tego pytania. No! przyznaj się, że cię ktoś obchodzi.
January milczał; był wściekły na Emila, a może więcej jeszcze na samego siebie.
— Ah! jakiż jesteś skryty. Przyznaj tylko, że obchodzi.
Ale January nie słuchał go więcej; pochwycił za kapelusz i wybiegł prawie bez pożegnania. Była to najgorsza taktyka, — zostawiała szerokie pole domysłów fejletoniście.
Powiedział to sobie wszystko za późno, na ulicy już, kiedy rozważać zaczął całą nielogiczność swego postępowania. Po co on był u Emila? po co mówił mu nie to, co chciał, tylko to, co cisnęło mu się na usta? Ten człowiek budził w nim wspomnienia, trącał struny tajemnicze, — nie mógł ani na chwilę zapomnieć, że on znał tę kobietę, co zawładnęła pomimowoli jego całą myślą.
Fejletonista zaś, zostawszy sam, zaczął przechadzać się wśród nieładu swojego mieszkania, zacierając ręce i uśmiechając się sam do siebie. Był uszczęśliwiony; nie wątpił, że miał w ręku najbardziej zajmującą intrygę, z której mógł wyciągnąć nieobliczone korzyści. Co za pyszna kanwa do powieści, komedyi, a przynajmniej co za sposobność podchwycenia znakomitych aforyzmów i zdań Januarego, gdyby udało mu się zostać jego powiernikiem! Obok tej sensacyjnej wiadomości, bladła druga, spodziewana już, o zakładaniu nowego pisma.
Kiedy wkrótce potem Emil wychodził ze swego mie-