Przejdź do zawartości

Strona:PL Waleria Marrené-January tom I 093.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ludzkości, bo przyznam się, że ludzkość bez głupstwa jest abstraktem, do pojęcia którego wznieść się nie jestem zdolen.
— Przerwałeś mi! — mówił dalej January, uśmiechając się mimowoli z werwy swego towarzysza; — nie myślę przecież negować głupstwa, ale zdefiniować go inaczej nie mogę; głupstwo jest to rzecz ujemna, jak próżnia, jak kolor czarny.
— Hm! jest to pomysł, jak inny, nawet bardzo dowcipny; chociaż dałoby się może nie jedno w tym względzie powiedzieć — mówił Emil, notując widocznie w myśli porównanie, żeby go użyć w swoim fejletonie. — Ale, mówiliśmy o świecie.
— A ty na ten temat układałeś świetne waryacye i parafrazy.
— Waryacye? parafrazy? — pochwycił Emił, który nie odstępował od swoich podejrzeń — jakież masz dziś porównania muzyczne? odkądże to stałeś się melomanem?
Struna pamiątek zadźwięczała gwałtownie w duszy Januarego; wczorajszy wieczór stanął mu w myśli.
Pochylił czoło, ogarnione bladością nagłą, i milczał. Zapomniał, po co tu przyszedł; zapomniał, o czem mówili.
— Odkądże-to zostałeś melomanem?
Słowa te drażniły Januarego, jak profanacya; powstał, miał ochotę pochwycić za kapelusz i uciec bez odpowiedzi, bo odpowiedzi dać nie był zdolen.
— Kiedy tak — mówił Emil, jakby bezwiedny ruch jego brał za wyraźne słowa, — to zapewne spotykać się będziemy w Dolinie. Nie prawdaż?
— Tak! spotykać się będziemy — odparł trochę gorączkowo January. — Kiedy? Czy będziesz tam dzisiaj?