Strona:PL Waleria Marrené-January tom I 088.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

chodzącego z położenia horyzontalnego do pionowego i jakieś niewyraźne mruczenie.
— Cóż to, czyś tak zapracowany? — spytał January.
Emil bynajmniej nie poznał swego gościa, bo odparł:
— Djabła tam można pracować! zawsze licho kogo przyniesie.
— Zawsze przyjemny.
— No! któż tam?
— Nie myślę pode drzwiami odbywać kwarantanny; odchodzę.
— No, no, poczekajże, poczekaj!
Tym razem słychać było kroki, posuwające się ku drzwiom, wreszcie klucz obrócił się w zamku, klamka skrzypnęła i rozczochrana głowa Emila ukazała się na progu.
Widząc gościa swego, nie dowierzał oczom.
— To ty, January? — zawołał, ustępując, by mu zrobić miejsce.
— A cóżeś ty myślał?
— Myślałem, że chłopiec z drukarni, albo krawiec, albo praczka; ale, na honor, nie przyszło mi na myśl, żebyś to był ty.
— No! siadaj-że, siadaj, — powtarzał coraz bardziej zdziwiony, usiłując przywrócić jaki taki porządek w mieszkaniu; a wreszcie, widząc, że to mozół daremny, zrzucił z krzesła wszystko, co na niem leżało, i podał je tryumfująco gościowi swemu.
— Cóżeś ty robił — spytał January — żeś się zamknął tak szczelnie?
Wesołe oczy Emila zatoczyły się wkoło z wyrazem niepokoju; widocznie, nie chciał się przyznać, jakiego-to rodzaju było zatrudnienie, czyniące go głuchym na tylokrotne stukanie.