Strona:PL Waleria Marrené-January tom I 079.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Wszystko to jest szaleństwo! — pomyślał na drugi dzień rano January, gdy odsunąwszy wysiłkiem woli gorączkowe marzenia nocy, i wytrzeźwiony niejako białem światłem poranku, idąc za potęgą przyzwyczajenia, usiadł przed biurkiem.
Nie miał jednak czasu rozpocząć żadnej pracy, bo stąpanie rozległo się na wschodach, kroki zatrzymały się przy drzwiach jego, ktoś zadzwonił i razem odezwały się słowa.
— To ja; przychodzę z ważnym interesem.
Głos był dobrze znany Januaremu, głos redaktora „Hasła“. Spodziewał się tych odwiedzin i poszedł otworzyć bez wahania.
— Czy mam powtórzyć przypowieść o górze i o Mahomecie — rzekł po pierwszem przywitaniu Karol, śmiejąc się trochę z przymusem.
— Ha! — odparł zagadniony — potrzebujesz mnie, ja potrzebuje ciebie, lub potrzebujemy się wzajemnie; przyszedłeś rozstrzygnąć tę kwestyą? nieprawdaż!
Stawiał ją jasno swoim zwyczajem, tak, bez omówień żadnych, iż Karol, pomimo, że go znał od dawna, zawahał się w odpowiedzi.
Ci dwaj ludzie stanowili kontrast zupełny. January konsekwentny, namiętny, nieugięty; Karol chłodny, rozważny, skory do ustępstw.
— A więc tak jest — wyrzekł po chwili, siadając przy biurku i uśmiechając się przyjaźnie.
Czekał dalszych słów Januarego, chcąc do nich stosować swoje propozycye; ale January milczał, — poprzestał na scharakteryzowaniu położenia i przybrał także postawę oczekującą.
— Wiesz zapewne — mówił uprzejmie Karol — iż pragnąłbym, abyś wszedł stale do naszej redakcyi; twoja nauka, talent...