Strona:PL Waleria Marrené-January tom I 064.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Uśmiech zadowolenia przebiegł po ustach Januarego.
— Trafiono do mnie — wyrzekł tajemniczo.
— Był Emil z propozycyami Karola?... A ty?
— Ja czekam; niewczesna niecierpliwość może wszystko popsuć. Karol musi przyjąć moje warunki. To rzecz czasu. Sprawa dojrzewa. Na teraz możem bezpiecznie mówić o czem innem.
— Wszakże marzeniem twojego życia było mieć swój wyłączny organ.
Oczy Januarego zapałały.
— To też, widzisz, dochodzę do celu... dochodzę do celu — szepnął namiętnie. — Ja nigdy nie tracę z oczu tego, czego pożądam; ale kto umie chcieć, musi umieć czekać... pamiętaj o tem.
Zamyślił się; jasne oczy jego błyszczały, jak stal w słońcu.
Ignaś spoglądał na niego z uwielbieniem.
Po chwili January obejrzał się w koło.
— Dobrze, że oni sobie poszli — wyrzekł znowu — nudzą mnie. Wiesz co, prowadzimy życie zbyt jednostajne, zbyt szczelnie zamknięte. To wieczne schodzenie się w jedno kółko jednakich ludzi jest czystem marnowaniem czasu. Ewaryst, Emil i Konrad, i znowu Konrad, Emil, Ewaryst, są to indywidualności, które znam na pamięć. Próbowałem nawet wczoraj pójść do innej restauracyi; ale otruli mnie haniebnie i musiałem tu powrócić.
Tym powodem tłumaczyła się w najprostszy sposób niebytność Januarego, wbrew wszelkim przyczynom, jakich szukano, jakie sam podawał. Ale to bynajmniej nie zachwiało bezwzględnej admiracyi Ignasia; January miał zawsze prawo postępować, jak chciał; wszak on nie działał dla własnej przyjemności lub pożytku, ale dla dobra ogółu, dla prze-