Przejdź do zawartości

Strona:PL Waleria Marrené-January tom I 040.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

piórkami i wszystkiemi kolorami tęczy, skombinowanemi w śliczną harmonię.
— Nigdzie, nigdzie — powtarzała, oglądając się wokoło, — ty doprawdy nigdzie nie bywasz, nigdzie.
— Prawda, mało wychodzę — odparła zagadniona — jednak na koncertach bywam czasami.
— A! tak; na koncertach... ty lubisz same poważne rzeczy. Lubisz muzykę. Ja także lubię ją, nawet bardzo, tylko zawsze brak mi czasu.
Mówiła to niedbale, jakby z przyzwyczajenia, a oczy jej świadczyły, że myślała o czem innem.
— Żartujesz chyba, Oktawio? — zawołała Helena — ty nie masz czasu?... czemże się tak zajmujesz?
— Ja nie wiem sama — tłumaczyła się strojna kobieta — doprawdy, nie wiem; jednak zawsze mam coś pilniejszego do zrobienia lub zobaczenia.
Zresztą nie zatrzymywała długo myśli, ni słów nad jedną rzeczą; przeskakiwała z przedmiotu na przedmiot, jak ptaszek przefruwa z gałęzi na gałęź.
— Ślicznie tu u ciebie! — wyrzekła znowu — zacisznie, tajemniczo; jednak smutno. Wolę swoje mieszkanie na Krakowskiem Przedmieściu.
Helena wzruszyła tylko ramionami.
— Miałyśmy zawsze odmienne gusta — wyrzekła.
— Prawda! znamy się tak dawno, od pensyonarskich czasów, a nie zrozumiałyśmy się nigdy; może dlatego kochałyśmy się właśnie. Ty podobno byłaś zawsze stokroć więcej warta ode mnie.
— Oh! więcej warta?
— Nie zaprzeczaj mi, bo to się na nic nie zda; byłaś więcej warta i taką zostałaś. Nie mówię tego głośno, ma się rozumieć, bo cóżby mi z tego przyszło? Nie wyznaję