Strona:PL Waleria Marrené-January tom II 122.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Mówił to sam do siebie, zapominając o świecie otaczającym, o towarzyszu, który na niego patrzał z przerażeniem.
— Lucyanie! — zawołał, chwytając go za rękę, jakby chciał być pewnym, że usłyszanym będzie — pomiędzy nami jest nieporozumienie straszne; zanim się ono rozproszy, ja przysięgam ci, że mię obwiniasz niesłusznie. Tłumaczyć się nie będę, to byłoby daremnem; kiedyś może wytłumaczą mię fakta, teraz ty słowu memu uwierzyć winieneś.
Lucyan wstrząsnął smutnie głową.
— Chciałbym ci uwierzyć! — szepnął — chciałbym, tylko to nie w mojej mocy. Widzisz, siostra moja umiera!
— Lucyanie! ty mówisz, jakby w marzeniu; patrzysz, jakbyś mnie nie widział.
Wstrząsał jego dłońmi, które ciągle trzymał w swoich, jakby chcąc go obudzić z jakiegoś snu na jawie.
— Masz słuszność! — mówił Lucyan — myślałem Bóg wie o czem.
I usiłował wydobyć ręce z jego uścisku.
— Myśl o tem, co nas wspólnie obchodzi.
— Wspólnie? — powtórzył Lucyan, zapytując wzrokiem, co wspólnego było już teraz pomiędzy nimi.
— Jadę z tobą! niech się dzieje, co chce! nie czas się wahać! ja ufam sercu twojej siostry, Lucyanie! jedźmy! jedźmy zaraz!
— Nie zależę od siebie! jadę się bić! — odparł krótko.
„Bić się“ słowa te zadźwięczały pomiędzy nimi, głucho, ponuro, jak zapowiedź nieszczęścia.

∗             ∗

Brama od ogrodu willi w Krakowie była otwarta na oścież, przed nią stało wieko trumny, a w pokoju, otwiera-