Strona:PL Waleria Marrené-January tom II 096.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Spojrzała na niego, gdy się przybliżył, długo, boleśnie, — może ze skrytą wymówką.
— Siadaj pan! chociaż pewno nie zagościsz tu długo. U staréj nudno... i co prawda... nie masz tu co robić.
Był w tych słowach cień niechęci, który mu nie uszedł; słuch jego stał się teraz nadzwyczaj czułym na podobne dźwięki, nieznane mu dawniej; chwytał najsubtelniejsze odcienia.
Rumieniec wybił mu na twarz; nie myślał korzystać z zaproszenia.
— Chciałem dowiedzieć się o Władzia — wyrzekł tylko.
— O Władzia? — zapytała podejrzliwie — dla czegóż pan mnie pyta o niego?
Pytanie to było dla niego dziwne i uczynione dziwnym tonem, przecież odparł z prostotą:
— Bo nie pisał do mnie.
— Nie? doprawdy nie? — wyrzekła z zadowoleniem, niepokojem i gniewem zarazem — ha! to trudno!
— Gdzież on jest?
— Alboż pan myślisz, że on pisuje do mnie?
Wzruszyła ramionami i znowu zabrała się do roboty. Ale ręce jej drżały, a druty z metalicznym dźwiękiem uderzały jedne o drugie.
— Nie pisuje? jakto! i do pani nie pisuje wcale? — zawołał Lucyan zdumiony — to być nie może!
W téj chwili widać było na niéj gniew wyraźny; wzbierał on chmurą na czole, migotał w źrenicach, pokazywał się na ustach, przyciętych, a drgających.
— Dlaczegóżby miał pisać? Cóż go obchodzi matka, która stanęła pomiędzy nim, szaleństwem, a hańbą. Alboż starzy nie mają swoich pojęć? Alboż te pojęcia pasują do