Strona:PL Waleria Marrené-January tom II 072.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się odpowiadać wszelkim wymaganiom, uspakajając zgóry troskę rodzicielską.
I znowu powracała mu do pamięci rozmowa z Władysławem i niepojęty upór jego. Był to problemat, który myśl jego napróżno starała się rozwiązać: on przecież mówił z nim wyraźnie, serdecznie, ofiarował rękę pasierbicy i doznał odmowy jawnej, odmowy nieumotywowanej niczem.
W pierwszej chwili, zdziwienie jego zmieniło się w pogardę. A teraz przychodziła mu wątpliwość; czy pogarda była właściwą odpowiedzią. Budził się w nim niepokój dziwny i wstręt do wspomnienia tej długiej rozmowy, wśród której on, January, wypowiedział się cały, a nie zdołał pochwycić nawet wątku tajemnicy młodego człowieka.
Nad ranem, wchodząc na palcach do pokoju Anielki, zastał chorą spokojniejszą, — usnęła; ale natomiast Helena wydała mu się tak bladą i zmienioną, iż czemprędzej wyprowadził ją, chcąc zmusić do trochy spoczynku.
Była mu posłuszną, nawet z rodzajem pośpiechu wyszła z pokoju córki, zostawiając ją pod strażą pokojówki; ale zamiast iść położyć się, jak chciał January, weszła do jego gabinetu.
— I dla czego nie śpisz? — zawołał gwałtownie, zrywając się z miejsca i biegnąc do niej z niecierpliwością, w której widniała cała troskliwość jego.
— Nie mogłabym zasnąć, — odparła zwolna.
Zrobił niecierpliwy ruch, chciał coś mówić, ale ona mu przerwała.
— January! ty wiesz dobrze co mnie niepokoi.
Chwila się zbliżała; zapytywała go o to, o czem sam pragnął zapomnieć.
— Będziem mówić o tem później...