Strona:PL Waleria Marrené-January tom II 056.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Lucyan jednak, ujrzawszy matkę w pokoju, nie zdawał się wcale o tem przekonany.
— Gdzież to Władysław odszedł tak śpiesznie? — pytał January — chciałem się z nim widzieć.
— Ja nie wiem — odparł młody chłopiec — przyszedłem do ojca, bo on był taki pomieszany; gadał coś o pożegnaniu, o obowiązkach; nie chciał tłumaczyć się wyraźniej; nie mogłem go zrozumieć i zaniepokoiłem się, b... bo...
— A co? czy nie powiedziałem, że tak będzie — przerwał January z rodzajem tryumfu, zwracając się do Heleny.
Ale ona nie musiała w zupełności podzielać zapatrywania się jego, bo ręce jej złożone na książce, drżały lekko.
— Więc dla czegoż do mnie przyszedłeś? — mówił dalej January wesoło, — mów śmiało; pewny jestem, że wiesz o tej sprawie coś więcej, niż my wszyscy.
— Przyszedłem, bo Anielka...
— Anielka! — przerwała Helena — cóż Anielka?...
— Anielka wzięła to bardzo do serca...
— Tem lepiej! tem lepiej! — wołał January — sielanka dochodzi do kulminacyjnego punktu; Anielka musi szlochać, nie prawdaż? a Władysław miał łzy na oczach. Wszystko w porządku; wszystko jak być powinno; wszystko najlepiej. Prawdziwie młodnieje się, patrząc na tych młodych, i choć nie byłem nigdy sentymentalny, zdaje mi się, że sam mam znowu lat dwadzieścia. A ty Lucyanie, czy nie masz także swojej sielanki?
— Nie! mój ojcze.
— Ale ba! czy to wy się kiedy do tego przyznacie! Trzeba was tak podpatrywać, jak gdyby miłość była zbro-