Strona:PL Waleria Marrené-January tom II 052.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Władysław milczał przez chwilę.
— Nic! — wyrzekł bardzo cicho — tylko będę mógł ją pożegnać spokojnie.
— Pożegnać? Co ty mówisz Władziu! Ja musiałem źle słyszeć.
— Pożegnać! — powtórzył, zaledwie słyszalnym głosem.
— Czy znowu chcesz odjeżdżać? Ojciec mój obiecał wyrobić ci tu posadę; dasz się poznać, a wówczas przy twoich zdolnościach...
— Ja muszę wyjechać Lucyanie! wyjechać daleko! taki los; nie pytaj mnie o więcej. Przyszedłem tutaj, ja sam nie wiem czemu; nie powinienem był przychodzić. Cóż chcesz? chciałem zobaczyć was jeszcze.
Mówił to bezładnie, oglądając się wkoło z wzrastającym niepokojem.
— Niech umrę, jeśli choć słówko rozumiem! — zawołał Lucyan — zdaje mi się, że oboje z Anielką nie jesteście przy zdrowych zmysłach. Widać, prawdę powiadają ludzie, że zakochani, nietylko mówią, ale i działają od rzeczy; dobrze, iż ja nie uległem powszechnej epidemii.
Śmiał się. Władysław jednak był ponury, jak noc, i podrażniony żartami jego. Powstał z miejsca.
— Jakto! — mówił dalej Lucyan — odchodzisz już! Cóż to! czy zaraz, w tej chwili, chcesz uskutecznić swój piękny zamiar wyjazdu?
W tej chwili Anielka, która przez ten czas krążyła wkoło nich, nie mogła dłużej wytrzymać i wmieszała się nagle do rozmowy.
— Cóż to za zamiar? — zapytała niespokojnie. — Cóż to panu się stało, panie Władysławie?
Nikt jej nie odpowiedział; Lucyan spoglądał na Wła-