Strona:PL Waleria Marrené-January tom II 051.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

W parę dni później, Anielka była znowu smutną, bo od dnia owego Władysław wcale nie pokazał się w willi; oczekiwała go w ogrodzie, oczekiwała przy fortepianie, nasłuchując najlżejszych szelestów; aż wreszcie usłyszała krok, który zdawał się jego krokiem, i głos w ogrodzie, który zdawał się jego głosem, rozmawiający z Lucyanem. I, jak kilka dni temu uciekła widząc go zbliżającym się, tak dziś znowu równie szybko zbiegła ze wschodów werandy.
Rzeczywiście, Władysław rozmawiał z jej bratem. Czekała chwilę, czy nie zwrócą się do niej, oni przecież mówili coś żywo, a Władysław wydał jej się zdaleka bardzo zmienionym i smutnym.
Zatrzymała się z bijącem sercem.
— Cóż się z tobą dzieje? przepadasz nagle i zjawiasz się na chwilę — pytał Lucyan.
— Ja nie powinienem był przychodzić tu wcale Lucyanie! — zawołał.
— Założę się, że pokłóciliście się z Anielką; ona patrzy melancholijnie, a ty jesteś w bajronicznem usposobieniu. Ot, pójdę po nią i pogodzicie się!
Chciał odejść, ale Władysław zatrzymał go za rękę.
— Mylisz się! — zawołał — ja nie mam nic do powiedzenia twojej siostrze.
— Nic?...
Patrzał mu w oczy badawczo, prawie figlarnie. Władysław spuścił głowę, odwracając oczy, jakby ukłuty tem spojrzeniem.
— Nie! — powtórzył stanowczo — jeśli ja byłem szalony, przynajmniej twoja siostra nic nie wie o moich uczuciach, nie powiedziałem jej nigdy słowa, które miałbym na sumieniu.
— Cóż z tego?