Strona:PL Waleria Marrené-January tom II 021.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wością, i wskutek ich zapewne, dnia jednego, nie żegnany przez nikogo, wyjechał z Warszawy.
Zapewne powziął on wiadomość o miejscu pobytu żony, bo wsiadł na tę samą kolej, którą wyjechała ona i zatrzymał się w temże samem mieście.
Był dobrze poinformowany o miejscu jej pobytu, bo niebawem Helena w hotelu, w którym zamieszkała, odebrała następny bilecik:
„Jakkolwiek zerwałaś w haniebny sposób łączące nas węzły, sądzę, że uznasz razem ze mną, iż są pewne punkta, względem których porozumieć się musimy. Pragnąłbym uskutecznić to ustnie i dlatego przyjechałem tutaj. Naznacz mi pani godzinę. Zdaje mi się, że mam prawo żądać, bym zastał cię samą“.
Wysławszy ten bilet, pan Tytus czekał odpowiedzi, a oczekując, spoglądał machinalnie przed siebie. Nie obchodziło go nic nieznane miasto, którego wieże i kopuły rysowały się na niebie chmurnem, jakby rozpłakanem.
Siedział przed stolikiem, na którym palce jego niecierpliwe kreśliły niewidzialne cyfry i hieroglify, gdy zastukano do drzwi.
Był przekonany, że to odpowiedź na przesłany bilecik i z gorączkowem drżeniem głosu zawołał:
— Można!
Ale zaledwie ujrzał wchodzącego, zerwał się z miejsca, wściekły, dyszący, i postąpił naprzód, jakby chciał mu dalszą drogę zagrodzić.
We drzwiach stał January.
— Ja także — wyrzekł — chciałem prosić o chwilkę rozmowy; potem uczynisz pan, co zechcesz, co uznasz za stosowne. Bo jakkolwiek krok mój wychodzi poza zwyczaj przyjęty, ja sądzę, żem go winien sobie i panu.