Strona:PL Waleria Marrené-Józwa Szymczak 22.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

o ławkę, tworząc tym sposobem rodzaj wesołej pobudki.
Jóźwa kulejąc, bo mu sparzona noga dokuczała, przysiadł się do żony, postawił miskę na ławie pomiędzy nią a sobą, a dzieci okrążyły ją wieńcem i chciwie zajadać zaczęły.
Jóźwa nie mniej od nich był głodny i on także zaczerpnął kaszy i poniósł ją do ust, ale czyniąc to oglądał się na Jagnę.
Ona trzymała łyżkę w ręku, przecież nie musiało być jej pilno do jadła, bo łyżka drżała jej w dłoni.
— No, czemuż nie jesz? — zawołał mąż.
Chciała mu być posłuszną, ale nie była w stanie, czuła się niedobrze, w głowie jej się kręciło i coś dusiło w piersiach. Zaledwie spróbowała przełknąć kaszę, zakaszlała się ciężko, gwałtownie.
Jóźwa położył łyżkę, nie miał on wcale rozstrojonych nerwów, a przecież od bardzo dawna kaszel ten brzmiał mu w uszach jak zmora, słyszał go przez sen i słyszał na jawie i słyszał nawet przy robocie, kiedy był daleko od Jagny.
Położył łyżkę w milczeniu i patrzał chmurno na dzieci, które zwyczajnie jak dzieci nie zwracały na to żadnej uwagi, tak że w izbie słychać było tylko straszny kaszel suchotnicy i wesołe, rytmiczne uderzenia trzech łyżek o miskę, ani na chwilę nie wolniejące.
A Jagna kaszlała i kaszlała, jak gdyby dusza wyrywała się jej z piersi. Dusiła się i wiła na ławie i zakryła twarz rękami, a pot lał jej się z czoła.
Jóźwa nie mógł wytrzymać, wrzała w nim znowu głucha wściekłość, zerwał się z ławy, chciał uciec, żeby nie słyszeć więcej tego kaszlu, ledwie się powstrzymał, żeby nie bić dzieci, które nie rozumiejąc jego znaczenia, zajadały dalej, ale przechodząc koło Burka, który drzemał spokojnie wyciągnięty w cieple przygaszającego ognia,