Strona:PL Waleria Marrené-Józwa Szymczak 14.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

spojrzała z za jej fałdów na ojca bojaźliwie i smutno, zwyczajnie jak dziecko, które czuje, że ten ojciec wyrządza krzywdę jskąś i lęka się go instynktownie.
Jóźwa usiadł chmurny na ławie z drugiej strony komina. Niby nie patrzał na żonę, i niewiadomo, czy w jego oczach był gniew, czy żal, czy może jedno i drugie. W prostych naturach żal naraz objawia się z gniewam.
Nie mówili nic do siebie, bo i cóż mówić mieli. Pomiędzy niemi stała choroba długa, nieubłagana, przed niemi było widmo nędzy i zniechęcenie, które toruje jej drogę. Przez wiele już dni zasiadali w ten sposób przy coraz szczuplejszym zapasie domowym.
Zrazu Jóźwa chodził na robotę, najmował się do młocki, najmował do siekiery, ale jak powracał do domu, a zastawał żonę na łóżku, albo gdy słyszał jej kaszel ciężki, to tylko zajrzał, zatrzasnął drzwi za sobą i uciekał gdzie go oczy poniosły, bo miał ochotę bić ją za to, że nie była więcej tą raźną, wesołą, białą Jagną, za którą uganiali się parobcy. Białą ona była i dzisiaj, tylko stała się taka szczupła i przezroczysta, żeby ją, zda się, jak opłatek przejrzeć można, potem na białe jagody wystąpiły kręgi rumieńca i rumieniec ten stawał się coraz jaskrawszy, ale Jagna przez to zdrowszą nie była, co wieczór trzęsła ją febra, w nocy uderzały na nią poty, że aż koszula i poduszka były mokre, a codzień trudniej jej było zwlec się z łóżka i podołać robocie.
Zrazu Jóźwa sprowadzał lekarki, raiły różne zioła, zamawiały, okadzały, mruczały, aż przekonali się wszyscy, że to się na nic nie zda, i że Jagnę chyba Pan Bóg uleczy. Powiadano, że jej zadano urok jakiś, bo juźcić taka młoda bez przyczyny umrzeć nie mogła.
Jóźwa i Jagna nie mówili nic do siebie, bo nie byli to ludzie wykształceni, co to umieją zdać sobie sprawę ze swoich uczuć i myśli i ubrać je w słowa właściwe, czuli tylko, że im jest źle bardzo, ale na to źle nie znajdowali