Strona:PL Waleria Marrené-Józwa Szymczak 12.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

razem. Użalali się też wszyscy, a przytem wódka krążyła gęsto, bo jak mówi przysłowie: dobry trunek na frasunek.
Tymczasem Jóźwa powoli ze spuszczoną głową szedł do swojej chałupy, a im był bliżej, tem szedł wolniej, aż wreszcie gdy już stanął na podwórku, zatrzymał się chwilę i czekał, jakby nasłuchiwał. Koło chałupy było cicho, pies Burek leżał na zwykłem legowisku, biedak miał boki zapadłe, widać i jemu nędza domowa dawała się we znaki. Na widok swego pana powstał wyciągnął się, kiwnął parę razy ogonem i zaczął się łasić, ale Jóźwa odepchnął go ręką i pies powrócił na swoje legowisko. Przez okienko widać było migający ogień na kominie, a po dachu tłukły się kłęby dymu, którym ciężar wilgotnego powietrza i wicher gwałtowny nie pozwalały wzbić się w górę.
W chałupie także było cicho, Jóźwa przekonawszy się o tem wszedł do sieni. Chlewek odgrodzony na boku dla cielęcia był próżny, gęsi nie chowali, tylko parę kur grzebało się po niej szukając ziarnka lub robaka. Więc było tu już nie tylko cicho, ale pusto. Gospodarz obejrzał się chmurno po pustej sieni, zatrzymał się i myślał, aż wreszcie zdecydował się wejść do izby.
Była to izba podobna do wszystkich innych, typowa izba chat naszych. Przy drzwiach stały police drewniane, a na nich miski, łyżki i skromne statki kuchenne, pod oknem ława i stół. Na środku kolebka, w której bujało się dwóch młodszych chłopaków, w rogu łóżko, nad nim parę świętych obrazów, niedaleko od łóżka drzwi od komory, a kolo komina wielki piec czworograniasty z szerokim zapieckiem. Na łóżku pościel rozrzucona zachowała jeszcze ślad kształtów ciała kobiety, która widać spoczywała tu przed chwilą, teraz zaś blada i chuda jak widmo snuła się niepewnym krokiem po izbie.
Choroba podkrążyła ciemną obwódką jej oczy, wyżłobiła policzki, napiętnowała cierpieniem rysy, ale nie zdo-