Strona:PL Waleria Marrené-Błękitna książeczka 038.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A potem... a potem, między nami mówiąc, naszym milionom nie zawadzi skoligacenie się z tak starożytną rodziną; a potem jeszcze, jeśli mam być zupełnie szczerym...
Zatrzymał się, spoglądając z pewnem zakłopotaniem na Emiliana, jakby oczekując zachęcenia z jego strony.
Hrabia uśmiechnął się ze skrytem politowaniem; jednak Leopold niezbyt przenikliwy, wziął ten uśmiech za dobrą monetę i mówił dalej:
— Zaczynam być ambitnym, cóż chcesz? Wszyscy powtarzają mi, iż mam zdolności, których szkoda zakopywać; nęci mię karyera dyplomatyczna. Książę Staromirski ma wielkie stosunki, obiecuje mi swoją protekcyę, więc rozumiesz...
— Tak, teraz rozumiem — odparł Emilian, który dotąd daremnie dobadywał się ukrytej przyczyny postanowienia swego krewnego. Teraz rozumiem cię w zupełności — powtórzył.
— I pochwalasz moje zamiary?
— Każdy jest najlepszym sędzią swoich czynów i wie najlepiej, czego mu żądać potrzeba. Co do mnie, pochwalę je, jeśli tylko ci się powiodą.
— Jakżeby mi się powieść nie miały?!
Był to wykrzyknik człowieka zepsutego łatwem powodzeniem, który o niczem nie wątpi. Emilian znowu popatrzał na niego, a potem zawołał zupełnie odmiennym tonem:
— Masz słuszność, wszystko ci się powieść powinno!
Leopold nie poznał się bynajmniej na szyderskim tonie krewnego, nie dlatego, żeby mu zupełnie brakło przenikliwości, ale wprost dlatego, iż przypuszczać nie mógł, aby ktoś nie brał na seryo tak znakomitej osobistości, jaką był on, Leopold Romiński. Mówił więc dalej, przysuwając się z coraz większem zaufaniem do hrabiego: