Strona:PL Wacław Potocki-Wojna chocimska 167.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Puścił się niemi; ale skoro mu dzień oczy
Otworzy, poznawa błąd, a już go oskoczy
Orda na wszytkie strony; długo się odwodem
Bronił, choć całonocnym zmordowany chodem;
Lecz wziąwszy w rękę strzałą i stradawszy konia,
Uszedł w las wielkiém szczęściem dopadszy ustronia.
Młodecki z Hannibalmi, choć się im dostało,
Zgubiwszy kilku swoich, uskrobali cało.
Sajdaczny téż część bolem, część znużony głodem,
Skoro słońce nizki świat zaćmiło zachodem,
Puścił się po rozumie, a idący brzegiem
Dniestrowym, trafił swoich stojących noclegiem.
Jeśli on rad Kozakom i ci mu téż radzi.
Zaraz Brodawkę z jego urzędu wysadzi,
A sam wziąwszy regiment, już więcéj nie krąży,
Ale prosto pod Chocim do obozu dąży.
Gdy się to w polach dzieje, hetman utrapiony
Na każdy dzień z opryszki odprawuje gony,
Którzy nam czaty kradli wypadszy gdzie z kąta,
I choć ich co z większego pleni, choć ich prząta,
Nie pomogło to; zbójcy, mając dziury skryte,
Sami siebie i rzeczy chowali nabyte.
Kiedy Murza Kantimir, kraść raczéj Polaki
Nie wojować nawykszy, złodziejskiemi szlaki
Przez wołoskie kałauzy spadł niepostrzeżony,
Chcący z nami najpierwszéj skosztować fortuny,
Sam w lesie z częścią wojska ulegszy, rozkaże
Bratu z czoła uderzyć na placowe straże.
Skoro tam wszyscy oczy obrócą i siły,
On niespodziewany osiędzie im tyły.
Jeszcze słońce nie weszło, jeszcze się za czarną
Nocą cienie i szare mgły ogonem garną,
Świtało, kiedy z wrzaskiem i okrutnym krzykiem,
Powtarzając swym hałła pogaństwo językiem,
Pozganiawszy posłuchy, jako osy z bani
Padną na straż, tym szkodniéj, im niespodziewaniéj.
Przecie się im stawili i odwodem zrazu,
Potém poszli w rozsypkę wszyscy bez obłazu,
Aż już pod obozowym kiedy byli szańcem
Znowu się na pogaństwo obracali tańcem.
Tam w saméj prawie poległ Lubomirskiéj bronie
Uderzony Ordyniec z muszkietu przez skronie.
Larmo zatém trębacze w obozie uderzą!