Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom I 234.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Długi czas siedział, dumając nad niczem. Tyle wstrząśnień przebył dzisiaj, że się jakoś stępił dziwnie i dużo znieczulił. Dopiero zmierzch, kryjący się po za cienie smreków, zastanowił go i wywołał turbację myśli.
— Co teraz czynić? Co czynić...
Całym wysiłkiem woli giął swój rozum, naginał, jak drzewo młode, kiedy się pragnie, aby wierchem dostało ku ziemi. Na nic! Odgina się i wraca za wiatrem.
— Do chałupy nie pójdę, nie chcę ich już widzieć. Do wsi również nie ma poco. Kto mnie tam wyziera? Może Suhaj? Nie darmo zaprzeczył mi Hanki... To ja nędzarz, jak widzę... Nie bedzie nawet kany przenocować.
Obejrzał się za siebie.
— No, jeszcze nie taka ostatnia... Ale co czynić?
W te razy usłyszał szelest. I z poza smreczków wychylił się chłop, jak widać, młody, a obaczywszy siedzącego, zbliżył się.
— To wy, Rakoczy? Cóż wy tu robicie?
— A siedzę.
— Dy ja widzę. Ale cóż was tu zagnało?
— Wiatr.
— Gadacie tak we świat...
Stanął przed Frankiem i uważnie popatrzał na niego.