Przejdź do zawartości

Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom I 214.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— O, mojeśty — podjął szwagier — tobyś ty łatwy chciał mieć koniec...
— To wam jeszcze zadużo!
— Na żaden sposób nie przystanę...
— A kieloż wy chcecie?
— Ja uwazuję: sto śrebła, to już masz gardło niemały...
— Czyście wy przy dobrym zmyśle? Czy ze mnie kpicie?
— Nie kpię — kanybych zaś śmiał! Ani mi też Pan Bóg (tu się skłonił) łaską Swoją przenajświętszą rozumu nie odjął, ino, jak powiadam...
— Zośka! A ty co na to?
Trząsł się wewnątrz oburzeniem.
Zośka nie odpowiadała prędko, najpierw łzy otarła, potem zapaskę otrzepała dłonią i rzekła wolno:
— Cóż ja na to powiem? Sam widzisz, że nam sie znikąd nie leje...
— To ździerstwo! — odwrócił się do szwagra. — W biały dzień! I jakże wy śmiecie coś podobnego...
— A ty jak śmiesz stawiać takie sumy? I nie wstydzisz sie Boga Ojca. Cóż ja to takiego powiedział? Moi ludzie drodzy... Przecie sto śrebła, to pieniądz! Trza sie dość nałamać kości, nim sie je z gruntu dobędzie...
— Nie słucham żadnych labiedzeń. Dacie mi spłat, jaki żądam, czy nie? Ostatnie słowo!