Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom I 212.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Kieloż-byś to chciał wypłatu? Dy powiedz otwarcie...
Zośka chciała zapobiedz pytaniu, ale już było zapóźno. Franek się począł namyślać pomału. Dodała więc dla zmniejszenia:
— Zastanów sie i uważ, kielo ci potrzeba...
Ale słowa jej serdeczne nie znalazły zrozumienia, jakiego chciała. Franek bowiem odrzekł prędko:
— Mnie potrzeba więcej, niżby se kto myślał. Ale co ta o tem gadać. Dacie mi pięć stówek spłatu, i odejdę z Bogiem.
Na to szwagier powstał z gnata i zwrócił się do Zośki.
— To my tu nie mamy co robić. Kiedy tak słono szacuje, to niech ostaje, niech robi, a my weźmy spłat i pódźmy...
Ona zaś wybuchnęła płaczem i poczęła wołać:
— To nas chcesz zniszczyć doznaku? Masz ty sumienie jakie, abo serce? Choć szczyptę sumienia? powiedz...
Franek gniewem zadygotał i zerwał się z ławy.
— Czyż ja wam czynię jaką krzywdę? Sobie gorzej robię... Przecie ta ziemia więcej warta, niż dwadzieścia stówek. A budynki? A statek? A przystrój domowy? Jakby przyszło do podziału, któż by na tym stracił? Przecie nie ja, bo nie chcę nawet trzeciej części... I to wam