Przejdź do zawartości

Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom I 188.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

osiedlu. Spodziewał się, że ujrzy kogo, że Hanka może wyjdzie z izby i stanie na progu. Nie doczekał się, a bardzo pragnął zobaczyć ją, choć zdala...
— Co ona też tam robi? Nie widziałech jej tak dawno. Musi jej sie cnąć bezemnie, biedactwu... Żeby z tym ojcem jako można dojść do rzędu! Cóż, kiedy nie porada. Coraz to nowe podnoszą sie wały, i coraz większy rozdział rośnie. Ja rozwalam jedną górę, a on sypie drugą. Przewlekłech już, na jej prośby, wojowanie z radą. Przyszło mi to z wielkim trudem, ale myślę: dla niej... Niech-że przycichnie zgiełk o tyle, żeby sie mogła ku mnie dostać... I odwróciłech oczy, a tymczasem on budował płoty. Rozwalę ci je, bedziesz widział stary, i Hankę wywiedę z domu, jak Pan Bóg przykazał.
Pięść zaciśniętą podniósł w stronę osiedla Sołtysa, jakby chciał z oddali przesłać widomy znak siły.
— Komuż to tak grozicie, Rakoczy? — ozwało się za nim zblizka.
Odwrócił się i ujrzał niedużego człeka, o twarzy dziwnie pomarszczonej, szarej, podobnej bulwie suchego karpiela. Poznał w nim odrazu Drozda, który miał niedaleko stąd chałupę swoją, przy samej wodzie, na kamieńcu. Przywitał go i odrzekł: