Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom I 184.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lud nie wstanie... Tak go uśpiło to życie, co, jak śmierć, usypia ludzi na nieprzespaną noc. Dzieciństwo było we mnie wtedy, ale był i ogień święty. Gasili pomału. A życie szło — to ciężkie i niemiłosierne. Biczowało bez przerwy ducha i uczyło, aby sie umiał poniżać, jak pies, przed obcą wolą. Nauczyło. I człek pogardzał sobą...
Stanął mu obraz przed oczyma duszy, znany, jakby go kiedy już widział był we śnie.
...Równiny — pola puste — smutna okolica. A tu dymy się snują nad ziemią, jak stada czarnych chmur. Nie widać słońca i zdaje się, że nigdy nie wejdzie. Jednostajność ołowiana, szara, bezlitosna. Gromady wron obsiadają rdzawe, mokre pola i, niestraszone, zrywają się nagle, jakby je tchnęło skądś przeczucie śmierci.
Przerzedza się dym kopiasty, występują mury — żywy dziedziniec głów zrudziałych — oczerniałe twarze. Zimno wieje od tych bruków skamieniałych czaszek, z których oczodołami patrzy groźny spokój śmierci. Ponura cisza. Nagle... błysk od bramy wchodu — jeden, drugi, trzeci — morze głów runęło falą odbitą od brzegu... Dym zasłonił cały obraz... Nie widać już nic. Słychać ino huk wystrzałów, a za każdym jęki...
Wświdrowały mu się w duszę, jak oczy ko-