sąd. Obsiadły ugór jego duszy i rozkrzyczały się, jak smutne kanie, łaknące kropli dżdżu.
— Małego prawa! Abych czuł, że jestem człowiekiem... Bo dotąd, jak zwierz podły, poniewoli chodzę. Nijak sie z więzów oswobodzić... Poskrępowali ręce, nogi, ani sie rusz, bo zewsząd ściągają powrozy. Od maleńkości wrzynają się w ciało, i wejdą w żyły, w krew, jeśli nie porwiesz. Zatrują ducha rdzą, i nie uwierzysz, żeś mógł być kiedyś zdrowym.
Tak myślą płakał, zadumany, a gorycz w nim rosła.
— Kto śmiał bezemnie rozporządzać mną?... Zaszczepili mi niewolę, jak ospę dziecku — najbliżsi... Ochrzcili mnie poniewoli i związali węzłami na życie. Potem, choćby człek chciał iść, którędy sam pragnie — już nie może... Lecą za nim głosy drogie, ostrzeżenia blizkie: »Wróć sie! Tam niebezpiecznie...« Abo jak często: »Nie przeskakuj! Podleź...« I skrępują troskliwością, sprowadzą na drogę, na gościniec udeptany, którym woły w jarzmie chodzą, żegnając na ostatku: »Niech cię Pan Bóg strzeże...« A ciebie już nie zratuje nikt, boś duszę stracił. Kto ci ją zgubił? Serce, przywiązanie blizkie. W niewoliś urodzony, niewolą umierasz...
Pochylił głowę, aż ku ziemi, jakby ją ciężar niewidzialny tłoczył.
— Nie wolno mi nawet chcieć! gdybym
Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom I 182.jpeg
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.