Przejdź do zawartości

Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom I 178.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

po uschniętej trawie, i widzi grób wysoki, zarośnięty mchem... Zachodzi bliżej...
— Światła!! — zawołał takim głosem, że się aż sam wzdrygnął. — Nie opuści mnie to widmo... ten umarły Ja...

∗             ∗

Nazajutrz i przez wszystkie dni następne rozchwalali się po wsi ludzie biedni, jak ich Rakoczy uszanował w rynku.
— Zeszło nam — powiadają — na jarmarku do samego zmroku. Juścić słyszymy, ludzie mówią: Rakoczy w ratuszu... «O, to pódźmy, kiedy tak, pogwarzymy nieco». Bo z takim człekiem warto i pogwarzyć. Przychodzimy, on siedzi i duma o czemsi. Wino przed nim na stole, światło mu się świeci... Jak człek, wiecie, uczony, to go wszędy poważą. Rozradował sie, że nas widzi, bo strasznie był czemś otruty, juścić nas obsadza skraja, kazuje wina sporo, i pijemy... Jak zwykle przy pijatyce, każdy mówi o tem, co go boli. Poczynamy sie uskarżać na tę miłą biedę, a on słucha i słucha i do końca słucha... Skoro my już wygadali, po koleji każdy, co komu ino ciężyło na sercu — wtedy on wstał i powiada: «Mnie haw też nie letko, może gorzej, a nikt mi na to nie poradzi»... Trapi go, wiecie, cosi dużo niepomału. A wracając do nas, mówi: «To sie da przewalczyć, ino chciejcie!» No