Przejdź do zawartości

Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom I 158.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zdaleka te polany inaczej sie widzi. Czoło zdaje sie wysokie, Ramię pochylone. Powiadają, że na Czole jest kamień z napisem...
Postąpił w prawo parę kroków.
— Widać, rzeczywiście. Żeby to nie było z drogi...
Zawahał się chwilę. Ale zamiast wrócić na dół, poszedł po polanie. Żeby nałożyć czas stracony, biegł po suchej trawie, ale wnet musiał zwolnić biegu, bo pochyłość rosła. Stopy oślizgiwały się po gładkiej trawie, a wyżej trawy już nie było, ino ślizki mech. Piął się teraz i widział, że to nie tak blizko, jak się zdawało z przeciwka, i daleko wyżej. Już też począł żałować, że się dał uwieść zachciance i sprowadzić z drogi, ale postanowił dojść do wierchu, skoro już tu doszedł. Pomagał sobie rękami, czepiał się badyli suchych — wreszcie wydostał się na wierch, na równiejszą ziemię.
Sprostował się i ujrzał o kilkanaście kroków oddalony kamień czworogranny, podobny olbrzymiej skrzyni, wykutej ze skały. Z dziwnem, niepojętem uczuciem zbliżał się ku niemu. Coś go pchało i odciągało zarazem. Ale się przemógł — parę kroków — i stanął przy ścianie.
Uderzyły go odrazu litery duże, głęboko wyryte w skale, mchem trochę zarosłe. Wspiął się na palcach, paznokciami poomszykał mech i cofnął się nieco w tył, aby je módz odczytać.