Przejdź do zawartości

Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom I 149.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Kompania sobie, a my sobie. Tu nima przymusu. Ktoby zresztą na odpust chodził, jak po ogień? Odpust, jak ma być, to już niech bedzie zupełny. Prawda kumotrze? Co se mamy żałować? Pódz z nami i ty, Franuś, do ratusza! Postawisz choć ze dwa słupki...
Franek widział, że obaj są już po kilkunastu słupkach, i nie dużo im brakuje od zupełnego odpustu. Wymówił się też prędko i stracił się im z oczu.
— Juści — pomyślał — inędy nie poszły, ino przez Nowy Targ i Turbacz, bośmy wczora uradzili tamtą drogą wracać. Trza iść wartko, może ich jeszcze dojdę...
I, nie namyślając się długo, ruszył prosto przed siebie.
Ominął wnet gromadki stojących za kościołem i podał się w otwarte pole, szukając oczyma chodników, którymiby najprędzej można zajść do miasta. Wypatrzył je i zboczył ku nim — i szeleściły ino dźbła trącane, jak szedł ścieżkami wśród zbóż.
A w głowie jeszcze huczały mu dzwony, śpiewała procesja, ale coraz ciszej, i coraz dalej i dalej... Jakgdyby echa przytłumionych głosów, szły melodje od pól.
Ucichły wreszcie. Natomiast mgła wysunęła się przed oczy i cofała się przed nim, albo nikła, by za chwilę wyjść. W tej mgle białej,