Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom I 148.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

uszy, przezdało mu się, że trafił na jarmark, wychodząc prosto z cmentarza.
— Żyli i przeszli... I wnet już o nich wspominku nie bedzie. Coraz mniej ludzi na tym świecie. Owczarnie sie mnożą...
Chodził długo i błąkał się pomiędzy tymi ludźmi, jak pasterz, chodzący pośród owiec w obszernym koszarze. Zabaczył nawet, kogo szuka, czego wypatruje. Dopiero głos znajomy ocknął go i zbudził.
Obejrzał się za siebie i obaczył dwóch chłopów, znajomych z Przysłopia. Pozdrowił ich i spytał, czy nie widzieli kany jego siostry, abo jedynaczki wójta, starego Suhaja.
— Ho! Dawno poszły! — odpowiedział jeden. — Kompania przysłopska już bedzie na wierchach...
— Jak to? Widzieliście na swoje oczy?
— Przecie nie na cudze, chwała Bogu... Cała kompania wyruszyła zaraz po sumie.
— Jakże ja mógł przeoczyć?
— Ha, to już nie nasza wina, Rakoczeńku drogi. Musiałeś chyba na dzwonnicy wypatrywać Hanki.
Franek żartu nie słyszał, tak był zaskoczony tą wiadomością.
— Poszły i nie czekały... A ja szukam, chodzę. A wy — zapytał — czemuście ostali, skoro kompania...