Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom I 139.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

warzyszkach nie myślał na razie, dość miał już jednej biedy z tem utrapieniem.
— Po co to lezie w ciżbę? Wiecznie ta natura jagnięcia. Zaplata sie, i szukaj, i trap sie człowieku...
Trapił się srodze, bo nie widział rady, jak ją odnaleźć w tej ciżbie.
— Wołać na głos nie wypada, juści, że nie wypada. A tu inaczej nie poradzi, na nic wszystka moc człowieka. Choćbyś i zaklął na wszystkie świętości, nie usłyszy. Daremno, trzeba czekać aż sie ta fala ludzka nareszcie przewali. Mogliby już raz skończyć te ceremonje...
Inaczej odpust wydawał mu się, gdy ona stała przy nim. Kazania wprawdzie nie usłyszał, bo czasu nie było, ale dzwony i śpiewy i to morze ludu kołysały jego duszę, jak to pole zboża, gdy wiatr powieje od południa gorący i parny, a na powiekach sen zacięży, dziwnie rozkoszny sen. Teraz jeno wyczekiwał, rychło się ta ława ruszy, ta szeroka ława pleców i nierównych głów.
I turbował się w sercu o całość tej odrobiny, którą mogą zatarasić w tłoku, że ani piśnie. Bo to przecie nie śpas! Tyle narodu, jak się zgruchnie... Matko Ludźmierska!
Modlił się szczerze i gorąco do cudownego obrazu, prosząc o łaskawą opiekę nad swoją Hanusią. Uspokoił się trochę, gdy przybaczył,