Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom I 136.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

siebie — tobych ci głupi był sześć pacierzy gadać...
Nie domówił jeszcze — gałąź się urywa — chłopak bęc! na ziemię, i leży...
— O Najświętsza Panienko! — zawołał z wyrzutem — jak sie też Ty na śpasach nie znasz! Edyć bych Ci był i siódmy dodał...
Odchodząc od tego smreka, przeklinał go w sercu, i ani mógł pomyśleć, że na tym przeklętym smreku cudownie się objawiła Dusza podhalańska.
Tymczasem koło kościoła procesja szła falami, lud jęczał, jak morze. Potężne chóry tysiąca organów zlały się w jedno, spłynęły ze sobą, i powstał chór, podobny halnemu wiatrowi, który lasy pochyla, jak trawę na łące, gnie smreki, ścina jedle, skały przed sobą toczy i pędzi, zrywając dachy, z piekielnem wyciem na doliny, gdzie pada z jękiem na ziemię, wybucha szalonym płaczem i w obłędzie żałości strasznej umiera.
Gdy zaczęto bić we dzwony, to ziemia dudniła i niebo dygotało, jak błękitna chusta, a doliną nowotarską szedł pomruk daleki. Za każdym uderzeniem dzwonnych serc — po chwili jękły — boleśnie Tatry...
Wśród tych hymnów rozgłośnych i dzwonów i jęków płynęła rzeka ludzka cmentarzem kościelnym. Fala głów, odkrytych w słońcu,