Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom I 127.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

słonka, aż dopiero kiedyś niedawno spotkało go niemałe strapienie, bo mu dwie owce zdechły.
Słuchali go pilnie i z uwagą, bo umiał opowiadać składnie i zabawnie; o najcięższych nieszczęściach opowiadał lekko, jakby to nie jego samego spotkały, ale kogoś, co na drugim końcu świata żyje.
Wieczerzali, a on im opowiadał nieustannie, wciąż. Po wieczerzy już ich nie wstrzymywał długo, sam poszedł z nimi na boisko i radził, którędy mają przejść, żeby trafili prosto na posłanie.
— Niech wam sie tu śpi, jak może... ino czy wam nie będzie zimno?
— Mamy chustki, spodnice...
— No to ostańcie z Bogiem.
Zawarł drzwi od boiska, a oni ostali z Panem Bogiem w ciemnościach. Skoro gazda odszedł, i kroków nie było słychać, niewiasty wybuchnęły śmiechem. Nie wiedzieć, co im się wydało śmiesznem. Może przez wieczór, gdy słuchały, nazbierało się w ich sercach tyle śmiechu, że wytrysnął sam z siebie.
Franek namacał swoją pościel, a potem drzwi do szopy na oścież otworzone. Ozwał się, żeby je naprowadzić w tę stronę, lecz długo stał i czekał, zanim bojaźliwie czepiając się ścian boiska, doszły ku niemu. Gdy przechodziły próg, poczuł czyjąś dłoń wspierającą się na ramieniu