Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom I 116.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Musieli hań spoczywać, że my ich nie widzieli idących przed nami...
— Dziwowali sie Tatrom — dodał Franek.
— Co wy też widzicie w tych Tatrach? — spytała Zośka, ale się aż zczerwieniła od spojrzenia brata.
Przekorna jej towarzyszka, widząc po Franku gniew, poparła słowa siostry jego, jakby swoje własne.
— Skały i skały goluteńkie, więcej nic...
— Ostańcie! Po co wam za nami lecieć?
— Franuś! Nie złościj sie! — przerwała Hanka i zażegnała chmurę.
Zośka z Honorką nie ostały, na przekór Frankowi, ale szły wartko, nie dając się nikomu wyprzedzić. Minęli siodło zagłębione i weszli na drogę, wiodącą stromo, jak po ścianie, na wierch Obidowca. Gorączka owładnęła naraz wszystkie serca.
— Kto pierwej dojdzie?
— Kto naprzód ujrzy Tatry?
Słońce już czerwonem kołem sparło się na ramieniu Babiej Góry...
— Wartko! — przyspieszał Franek. — Bo wnet może zajść, i nie ujrzymy.
Sam lekko przeskakiwał powalone głazy, podając rękę Hance, gdzie większe zwaliska. Nikt już nie mówił nic. Niewiastom pot zalewał oczy, dyszały głośno, lecz nie ustawały.
— Nareszcie! — krzyknął Franek, stając na