Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom I 113.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— O czem on jeszcze nie zacznie! — zaśmiała się Hanka — a czemu ciebie wołają Rakoczy? Przecie to samo.
Prawda... czemu na niego wołają Rakoczy? Zastanawiał się już nieraz nad tem, ale niedługo. Cygańskie jakieś musi być przezwisko. Kto wie, co jego ojce kany porabiali, zanim tu przyszli... Nie lubiał strasznie słów, co nic nie mówią. Wolałby insze nosić miano jakie, naprzykład... Lacki... O... to ładnie dzwoni. A każdy człowiek, choćby i najprostszy, rozumie dobrze, co ono oznacza. Lackie plemię. Lacki król. I swojskie i ładne.
— Nie stójmy-że — prosiła Zośka — bo nas wieczór na wierchach zapadnie. Bedzie czas odpoczywać, jak zajdziemy na miejsce.
Wszyscy zgodnie przyznali racyę Zośce, bo ona tu była pośród nich rozsądkiem, podobnie, jak jedyna paroletnia owca między rocznemi jagnicami.
Szli dalej po polanie równej, nie bacząc na chodnik, bo cała hala, miękką wyścielona trawą, ciągnie się długo i szeroko po grzbiecie Suhory, lub inaczej Suchej Hory, jak ją drzewiej zwano. Dopiero ku Tobołowi polana się zwęża, zagłębia w siodło i ostaje pod Obidowcem, na który już drożyna skalista prowadzi, przykra i uciążliwa, jak droga do nieba.
Idąc po tej polanie, mieli czas obzierać się na wszystkie strony i patrzeć po dalekim świecie, którego im nic nie zastępuje, jak tam na