Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom I 102.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

doznaku to, co dopiero opowiedział, jako świętą prawdę. Nie miewał zatargu z ludźmi, bo też i nigdy nie był ckliwy na obrazę. Spłynęło po nim, jako deszcz po skale, i śladu nawet nie ostało.
Błażejem ochrzcili go drzewiej. Dawno to musiało być, bo ludzie zabaczyli se doznaku o jego imieniu, nazywając go po prostu »byczym ozorem«. Nie do smaku mu to było, ale co poradzić? Każdy musi mieć swój krzyż na ziemi — jak nie taki, to taki — aby był zbawionym.
I on, co go Błażejem nie chce nikt nazywać, nijakiego był rodu. Wiedział o tem dobrze i miał poszanowanie duże dla imiennych rodów, większe jeszcze dla władzy, której się zawdy lękał.
Taki to był ten człek znany, siedzący na stołku, dziwiący się jedynie temu, że nikt jakoś nie czuje ochoty posłyszeć od niego, co tam we wsi na dole słychać, jak tam żyją... Nie po to on tu przyszedł, żeby opowiadać, ale nowin posłuchać przecie nie zawadzi, a on się przytem dowie, co Rakoczy myśli, czy go chętka wojowania z Radą nie odeszła. Krzywdy nikomu przez to nie uczyni, że się dowie przypadkiem o czyich zamiarach, a wójt, jako zwyczajnie człowiek sprawiedliwy, opuści mu za to karę za peczki sąsiada.
Wyjął z ust cybuch, otarł o koszulę i schował go do zanadrza głęboko. Potem splunął