Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom I 093.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Drażniło Franka srodze to prawe oko szare, popędliwość nim trzęsła, lecz się opanował. Zwrócił się jeno bokiem, schylając głowę, i starał się nie patrzeć w tę stronę, gdzie szwagier spoczywał. Udało mu się wreszcie zająć myśli czem innem. Dumał o Hance swojej, o jej otoczeniu...
— Biedna i ona. Ludzie gnębią tę habinkę słabą, przyginając ku ziemi zawczasu, by nie wystrzeliła bujnym pędem ponad ich czoła. W turkocie wiecznym żyje, w kotłującym gwarze, ani sie opamiętać w tym ciągłym jarmarku! Zawdy coś myśli porozgania, rozpłoszy, jak te ptaszki głupiutkie na drzewie, gdy je odleci matka nieopatrzna — i w tej głowince ukochanej, drogiej, ostaje puste gniazdo, wyścielone sianem... Cóż mi z tego wszystkiego, jak ona sie straci i nie pozna głosu mego wśród hałasu świata, choćbych ją tak nawoływał, jak jesienny wiatr!
Trwoga przed zatraceniem ukochanej duszy ścisnęła jego serce gorzej, niż gniew na życie owo szare, które oblewa serce pomyjami i oczy osypuje chmurą złego piasku, trującym żwirem.
— No, stało sie. Trza wybrać jedną drogę: prawą, abo lewą, bo inaczej człekby skapał, dumając w pośrodku.
Pomyślał to prawie głośno, wstał i począł