Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom I 089.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

działa święcie za najbliższe przewinienie podwójną karę.
— Chwała Bogu i za to, nieszczęścia nie było — pocieszał ją wujek, wywołując na załzawione oczka śmiech. — A co zaś bedzie jutro, to już dziś naprzód niema czem się trapić. Każdy wie, że musi umrzeć, a nie martwi sie. Poleciałabyś lepiej na grządkę i wypleniła mlecz, bo ci doznaku te kwiatki zagłuszy. A sadziłaś je swoją własną rączką... Nie pamiętasz? co?
Usłuchało dziewczę dobrej rady i strzeliło prosto w pole, a w izbie nastał spokój, niezmącony ni jednem słowem. Bo i Jędrzej, mąż Zosin, Rakoczego szwagier, milczkowatego był usposobienia i z natury nie lubiał dużo gadać. Było co robić — robił, było co do jedzenia — jadł, ale mówić poczynał dopiero wtedy, jak mu co dokuczało. Inaczej nie odzywał się lekkomyślnie, szanując słowa, jakby ich nie duże posiadał bogactwo w tej głowie, z grubsza ociosanej i nie wygładzonej należycie ze wszystkich stron. Karby na niej były nierówne, jakie się widzi nieraz na bukowym pniaku, ponacinanym rąbanicą tępą i wyszczerbaną.
Twarz mu się łuszczyła, jak ta kora zeschnięta na drzewie, ale ino podczas nowiu, kiedy indziej nie. Był to człowiek zwyczajny, jakich setki żyją w tych roztokach, zamyślony o jutrze i zajęty pracą, pozatem niewidzący nic,