Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom I 074.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niego, wyciągnął rękę po jej dłoń i zmęczonym głosem wyszeptał:
— Przebacz mi, siostro, bo ja czasem dziwnie z tobą gadam. Ale, jak człowieka myśli opadną...
— Ja wiem — odrzekła, — bo ty ino temi myślami żyjesz, nie dbając na to, że człek, to nie para. I płanetnicy, a przecie jeść muszą.
— A ja żaden płanetnik. Choć, kto wie...
— Bój-że sie Boga, Franek, nie pleć takich rzeczy. Abo ja cię to nie kąpała w poświęcanej wodzie?
— Ale ta woda była z potoka?
— No jakże...
— Może sie w niej kąpała jaka płanetnica...
— I cóż to płaci? Święcenie zawdy czary odżegnuje...
— A jak ostały na dnie? Boś musiała po wierchu ino kropić.
— Kanyby zaś!... Przecie sie woda mąci...
— Oj, Zośka! Zośka!
— Nie turbuj sie nic... Ino tak żyj, jak ludzie żyją. Trza mieć uwagę na się przecie... no bo jakże?
Tłómaczyła mu długo, jak powinien żyć, a on słuchał, nie słysząc ani słowa z tego; melodja tylko cicha jej głosu miękkiego snuła mu się po sercu niby pasma lnu. Odpoczął, potem wieczerzał razem z nią, bo szwagier jeszcze nie