Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom I 066.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Czuł ją w sobie, czuł i to, że spokojność znikła, a bojowanie jakieś targa jego duszą.
— Pocznie sie... Niech sie pocznie! Ja nie mam lęku żadnego. Nic mnie już nie stracha na tym świecie — bo jedno prawo jest i jeden kościół. Abo sie gmina przeinaczy, abo ja padnę. Rąbanica zacięta. Bedziemy to drzewo zbutwiałe podcinali, aż samo jęknie. Przywali, to przywali. Jedna śmierć — jeden koniec — taki, czy owaki... Ino czy ona bedzie ze mną?
Zamyślił się, idęcy, wracając ku niej sercem miłującem.
— To moja radość! To moje wesele słonecznego dnia, to szczęście moje! Wyleciała, jak ptaszę z ogrodu, anim ją postrzegł. I zaśmiała się głośno, rada, że mnie widzi. A ten śmiech jej coś mi przypomina. Czy to nie owiec turlikanie, jak dzwonią po lesie? Coś podobnego...
Szedł myślami uboczą, a owce się pasły, a dzwonki drobne turlikały wciąż...
Rzewność jakaś dziecinna patrzała mu z oczu i wyzierała na świat przez szkliste łzy.
— Czy ona bedzie ze mną? — powtórzył, idęcy. — Czy mnie ukocha i mój świat? Bo w inszym ona urodzona świecie, choć na tej samej ziemi, tu... A mnie z nią razem lekcej żyć, ja bażę, bo już nie bedzie takiej pustki przy mnie, zaludni mi sie świat... I choćby wszyscy