Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom I 060.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

a żal choć miał do Franka, to nie taki wielki, żeby aż gwarę cofał przed jego obliczem.
— Wójt ma czas — prawił — to niech siedzi. A na mnie roboty czekają ze wszystkich stron. Bo jak sam nie dopilnujesz, choćbyś miał i czeladnika, to już djabli po tem...
— To-ście nie doczekali końca?
— Ba, kto wie, kiedy koniec bedzie. Gada sie, gada... a tu czas leci, nie stoi, ani sie nie pyta. Każda rada ma dwa końce. Sam dobrze wiesz o tem. Jak sie ją przetnie, to może mieć i więcej. Telo wypowiesz dwoma słowami, cobyś też i cały dzień gadał. Ino trzeba umieć takie słowa, mieć dar od Boga... bo inaczej, to sie człek na wstyd i na hańbę narazi bez potrzeby.
Franek odczuł przymówkę, odrzekł też natychmiast:
— Każde słowo, moiściewy, jest, jak złoto czyste, jeśli pochodzi ze szczerego serca i z dobrej woli. Ale to najczęściej ludzie mętne mają pojęcie i pochlebstwa biorą za prawdę, a śmiałą szczerość za obrazę. Czy nie tak? powiedzcie.
— Bywa i tak, czemu nie? Ale też trza mieć i wymiarkowanie, do kogo sie prawi, bo i człek człekowi nie równy, a każdy przecie radby mieć swój honor, choć jaki taki. Najgorszy dziad, a honor swój w torbie nosi... cóż dopiero pedzieć o rodowych!