Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom I 055.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i cyganowi dać. Ja o to nie stoję. Póki mam zdrowe ręce i głowę na karku...
— Łatwo to gadać, ale...
— I żyć nie trudno, jak sie ma wiarę i miłość przed sobą. Nadzieja sama przyjdzie — uśmiechnął się przytem. — No, czy nie? Powiedz, że tak, choćbyś nie wierzyła. Ufaj mi, że, co robię, to robię dla ciebie i dla sprawiedliwości ludzkiej, bo tak trzeba.
— A zajmiesz sie tem, o czem gadam?
— Zajmę.
— Zaraz jak przyjdziesz do chałupy? co? — przysunęła się ku niemu.
— Nie wiem, bo, widzisz, wybory nadchodzą...
— A cóż ty masz przy wyborach do czynienia? Przecie tam są insi...
— Tak, ale po tej stronie nikogo niema, a po tamtej stoi Suhaj... te... chciałem rzec, twój ociec z radnymi.
— I znowu będziesz wojował z nimi i większą jeszcze złość na siebie ściągniesz... Ja nie chcę! Po co ci te strony jakieś wynajdować? Przecie radni są od tego, to niech wybierają. Ty sie nie mięszaj.
— Kiedy muszę.
— Kto cię do tego zmusza?
— Jest, widzisz, taki pan mus, co mi zawdy szepce...
— Opowiadaj se dzieciom takie bajtki!