Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom I 051.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ty la mnie nigdy nie masz czasu!
— Hanuś! — począł serdecznie. — Wiesz przecie, co ja la ciebie...
— Nic nie wiem, nic! — zatykała dłońmi uszy z pustotą dziecka.
Jak się to na takie gniewać? Patrzał w nią, a serce mu tajało i opływało morzem pragnień gorących, rozchodząc się po całem ciele promienisto.
— Moje! — pomyślał prawie. Dosłyszała.
— Nie twoje! — odrzekła przekornie.
— No to czyje?
— A swoje!
Cofnęła się szybko ku jabłoni, gdy on rękę po nią wyciągał.
— Nie dostaniesz! Cha! cha! cha! Nie dostaniesz...
— Muszę!
— Franek! — śmiała się głośno. — Nie rozwalaj płotu...
Zatrwożył się i spojrzał, jakby rzeczywiście płotowi działa się krzywda, co ją ucieszyło niezmiernie. I on rozśmiał się z tego, że jej taką uciechę wielką sprawił, choć niechcący. Ale wnet spoważniał i głowę oparł na dłoni, łokieć położył na krzasłach, dumając nad czemś długą chwilę. To ją drażniło. Lubiała gwar, a cmentarz omijała z daleka.