Przejdź do zawartości

Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom I 049.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

winowata. Nie powiesz? — zbliżyła się i spojrzała mu w oczy.
— Co ci z tego, choćbych i powiedział?
— Nic, ale ja muszę wiedzieć. Może ci o mnie co nagadali? Nie wierz im, bo oni zawdy cyganią. Ludzie myślą, że jak wójt, to już musi prawdę gadać. A ja przecie lepiej wiem...
— Nie o to poszło.
— Ino o co?
Franek się zastanowił... Jakby to powiedzieć? Doprawdy, że sam teraz nie wie już, o co im poszło. Zajadłość była, to i powód musiał być, ale jaki?
Wybory... To był niby powód oczywisty, ale po za wyborami setki rozmaitych przyczyn. Zadumał się — i znów mu się przezdało, że widzi dwa światy, ale insze... Na jednym stoi on, a ten świat: same debrze, potoki, urwiska, przez które musi iść ku halom, widnym oku poza widnokręgiem... Na drugim cała rada: gromady ludzi potracone, idą pasęcy się, jak owce siwe po ugorach, i kręcą się kołem, wciąż powracając na to samo miejsce, skąd wyszły; a czasem drzemią, usiadłszy na tłoku, jak te jałowce, gdy je mgła obsiędzie i sendzieliną oprószy.
To mu się zdało, jakby we śnie, kiedy otwartym okiem patrzał na nią, wyczekującą niecierpliwie.