Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom I 026.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pod nogi, cetyna sie ścieliła w posłania hrube... Kanyś okiem dosięgnął — czerniawa i bory, po całym Gorcu wspinały sie smreki pod same wierchy. A nad wierchami toczył koła szerokie oreł królewski.
— Dziś góry stoją golutkie na wietrze, nic ich nie odziewa, chyba śnieg. Nad wyrębami wrony przelatują — Turbacz wyłysiał — idzie mróz i śmierzć...
— I coraz gorzej ludziom w roztokach i coraz ciaśniej, z roku na rok... Nieurodzaj na polu, do chałupy bieda sie ciśnie najmniejszą szparką. Trudno to żyć i trudno gazdować, jak nimasz czym.
Tak biadali nad swą biedą rodowi. Narzekaliby jeszcze długo, może do wieczora, gdyby im nie przerwał sam naczelnik Przysłopia, stary Suhaj. Ten ważył w sercu myśli i przebierał słowa, nim podniósł głowę i wyrzekł:
— Słuchajcie!
Uciszyli się wszyscy, a on zwolna powstawał i chylił się nad stołem; pięści wyciągnął przed siebie, oparł się na nich całym ciałem i stał, jak pochylona kłoda, na dwóch jeno gośccowatych konarach wsparta. Chwilę przeżuwał coś ustami, jak czynią ludzie bezzębni, aż wreszcie przytłumionym głosem rozpoczął:
— Bracia i bratankowie moi mili i wy dalsi sąsiedzi! Wezwałech was tu na poradę, na opie-