Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 245.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wet biedniejszy niż przedtem, ale mię to nie cofa, iżbych ci nie śmiał powiedzieć: Pójdź ze mną na koniec świata... Bo wiem, bo wierzę, że ci podołam dać szczęście. A ty mi bedziesz bogactwem, całem dobrem życia... Lękasz sie może niewygód? Dalekich trudów i pracy? Ja ci na miłość przysięgam, że wszystko uciążliwe od ciebie odejmę i stanę ci sie opiekunem, jak ojciec dziecku najdroższemu...
— Co o tem gadać — przerwała — kiedy nie pójdę, i koniec.
— Hanuś!!!
— Ja wiem, że obiecować umiesz...
Frankowi nagła myśl przebłysła głowę.
«A może ona sama, bez niewolenia, przystała?...» I to go tak zmieszało w sercu, że się cofnął, upadł bez czucia na ławę i w milczeniu już słuchał potwierdzeń domysłu.
— Obiecowałeś, że wypłat dostaniesz — i cożeś dostał? powiedz.... Obiecowałeś, że ci przypadnie pół roli, jak sie ze szwagrem podzielisz... I coż z tych obiecanek wyszło? To, żeś sie wstydził pokazać i do Huciska-ś uciekł. Potem-eś jeszcze obiecował... ale myślisz, że ja tym obiecankom wierzyła? Pociskowałeś sie, skoroś sie dowiedział, że sie z Michałem zaczęło... Coż? miałach na ciebie czekać, aże ubocz zetniesz? Wiedziałach przecie, że i z tego nic ci dobrego nie przyjdzie, boś po lesie pozbierał