Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 235.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

słuchać, bo to przecie jeszcze dziecko; ale coż robić, o pasterza tak niełatwo... no, teraz przynajmniej jesień, bydło ma kany chodzić, przestrono, to ta i z paseniem biedy dużej nima; może każdej chwili przyjść do chałupy, jak zziębnie, zagrzać sie, posiedzieć... Zresztą wiesz dobrze, jak bywa, boś sam w tem wszystkiem był. Tak tu u nas, mój bracie, nic sie wiele nie zmieniło, ino trochę smutniej teraz... a czasem to nawet tak, że sie na płacz bez niczego zbiera...
Zasępiła się, chciała coś dalej powiedzieć, zawahała się jednak chwilę, wreszcie przybliżyła się ku niemu ze szczerem postanowieniem i poczęła dużo ciszej:
— Poskarżę ci sie, mój bracie, co mnie najboleśniej trapi... Bo komuż powiem, jak nie tobie? A może mi sie jako ulży...
Franek podniósł zciężałą od zmęczenia głowę, spojrzał na siostrę pytająco.
— Wiesz... on za mną chodzi...
— Kto?
— Jaś... Naprawdę ci gadam... Widzieć to go nie widzę, ale go czuję wsze i słyszę... Najczęściej w nocy... Ledwo głowę przyłożę do pościeli, on już za oknem śpiewa... Pamiętasz tę jego nutę? «Oj, sługował ci ja, Zosiu»... I słowa wyraźnie słychać... Nie śmiem sie nikomu skarżyć... I co ja, biedna, pocznę?